sobota, 20 lutego 2016

tworzeniu wielu ksiąg nie ma końca



Będąc w podstawówce, czytałam co tylko wpadło mi w ręce. W gimnazjum motywem przewodnim moich wypraw do biblioteki była fantastyka. Stawiając pierwsze kroki w liceum, zaczytywałam się w dystopiach spod znaku YA. A potem coś się zmieniło. Zaczęłam dostrzegać, że to szkolne lektury przykuwają najwięcej mojej uwagi, a analizowanie zachowań ich bohaterów jest tak zajmujące, że zapominam o otaczającym mnie świecie. Od tego momentu każda kolejna wizyta w bibliotece kończyła się stosem książek, który mógł nosić tylko jedną nazwę - klasyka. Początkowo skupiłam się na literaturze angielskiej, potem amerykańskiej, francuskiej i rosyjskiej, a teraz odkrywam coraz to nowe perełki z całego świata. Wbrew pozorom, nie porzuciłam literatury współczesnej. Czytam ją w dalszym ciągu, jednak podlega ona pewnej selekcji. Nie czytam kryminałów, książek obyczajowych i romansów. Fantastyka pojawia się w moich rękach dużo rzadziej niż kiedyś, ale dalej jest dla mnie niezwykle istotna i potrafię się w niej zatracić. Całkowicie zrezygnowałam z literatury młodzieżowej. Niektórzy uważają, że przez klasykę stałam się bardziej wybredna, ale to nieprawda, a na pewno nie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Po prostu po latach czytania i próbowania różnych gatunków zrozumiałam, czego szukam w książkach. Lubię skomplikowane historie ludzkich relacji, przygnębiającą i ciężką atmosferę, trudne pytania dotyczące życia i podejmowanych wyborów, a nade wszystko bohaterów, których nie da się ocenić jednoznacznie, których portrety psychologiczne zapadają głęboko w pamięć. Innymi słowy, szukam w książkach ludzi.

Przypuszczam, że moja książkowa autobiografia jest ciekawa tylko dla mnie, ale nie przytoczyłam jej na darmo. Stanowi ona punkt wyjścia dla pytania, które dręczy mnie od kilku dni i nie, nie brzmi ono: "Dlaczego ludzie nie czytają klasyki?". Gdybym chciała pytać tylko o klasykę, to skupiłabym się na tym, dlaczego ludzie nie potrafią jej czytać. Nurtująca mnie myśl dotyczy tego, co popycha nas do sięgania po jedne gatunki, a unikania innych. Wśród wielu ludzi panuje przekonanie, że po kryminały i książki obyczajowe ochoczo wyciągamy ręce, gdy potrzeba nam czegoś lekkiego i łatwego w odbiorze, klasyka jest literaturą odpowiednią na długie zimowe wieczory, kiedy nie rozpraszają nas promienie słońca, a science-fiction to coś, co może zainteresować tylko prawdziwego geeka. Jednak czy to oznacza, że przez całe nasze czytelnicze życie wybór książki, którą przeczytamy, jest uwarunkowany porą roku, pogodą lub nastrojem? Śmiem twierdzić, że nie. Owszem, przytoczone przeze mnie twierdzenia mają pewne odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale dotyczą one sytuacji wyjątkowych i (nie obrażając nikogo) ludzi, którzy czytają niewiele. Bazując tylko i wyłącznie na swoim przypadku mogę powiedzieć, że są takie dni, kiedy nie marzę o niczym innym, jak o odpłynięciu do innego świata z romansem w ręku, ale na dłuższą metę nie przetrwałabym bez klasyki. To ona jest moim gatunkiem przewodnim i chęć jej czytania nie jest uwarunkowana pogodą czy też nastrojem.

W takim razie, może powinnam sprowadzić moje poszukiwania na ziemię? Nie jest tajemnicą, że książki to temat rzeka, który, w odpowiednim gronie, często stanowi przedmiot burzliwych i  fascynujących dyskusji. Takie rozmowy nie zawsze wymagają od nas czytania tych samych książek, jednak nie jest tajemnicą, że zainteresowanie tymi samymi gatunkami otwiera wiele możliwości. Nie twierdzę, że jest to regułą, ale z moich obserwacji wynika, że często sięgamy po jakiś gatunek, ponieważ jest on popularny wśród naszych przyjaciół. Czym innym jest jednak przeczytanie jednej czy dwóch książek reprezentujących dany gatunek, a czym innym pozostanie z nim na dłużej. Tak samo jest w rodzinie - cała twoja familia może uwielbiać literaturę faktu, a ty, mimo wielu prób, nie będziesz w stanie przebrnąć przez więcej niż jedną taką książkę na rok. Myślę, że nieco więcej prawdy jest w stwierdzeniu, że miłość do danego gatunku zaszczepiają w nas rodzice. Owszem, jestem świadoma tego, że nikt nie jest na tyle szalony (a może?), żeby czytać swojemu 5-letniemu dziecku romanse czy, nie daj Boże, horrory, ale w tym punkcie chodzi mi raczej o oswajanie z gatunkiem i stopniowe podsuwanie ciekawych pozycji czy też pokazywanie, co się czyta i opowiadanie o tym. W erze migoczących, kolorowych ekranów brzmi to dziwnie, ale nie jest to takie niespotykane (a przynajmniej kiedyś nie było). Można to rozważyć na przykładzie kryminałów. Pierwszym krokiem jest czytanie dziecku książek przygodowych, potem detektywistycznych, w których ważne są tajemnice i poszukiwanie odpowiedzi, a chęć sięgnięcia po kryminał pojawi się u większości prędzej czy później. Jednak cała moja teoria zostaje obalona jednym zdaniem: "Moja rodzina i przyjaciele nie czytają książek". 

W ten oto sposób powracam do punktu wyjścia, w którym mówię, że czytam klasykę, bo ją lubię. Dlaczego ją lubię? Dlaczego nie zatrzymałam się dystopiach, YA czy też NA? Odpowiedź okazuje się być nadzwyczaj prosta, mam wręcz wrażenie, że ociera się o banał. Sądzę, że każdy czytelnik przechodzi mniej lub bardziej wyboistą drogę, zanim znajdzie swoje miejsce w świecie książek i jest to tak normalne, jak dorastanie. Podobnie jak w pewnym momencie naszego życia zadajemy sobie pytanie, czego tak naprawdę od niego oczekujemy, tak w przypadku książek nadchodzi taka chwila, w której uświadamiamy sobie, co chcemy w nich znaleźć. Przypuszczam, że wkraczam teraz na niebezpieczne wody, po których powinni poruszać się tylko psychologowie i socjologowie, ale zaryzykuję. Według mnie gatunki, po które sięgamy, odzwierciedlają nasze charaktery i osobowości. Każdy z nas, niezależnie od tego czy jest ekstrawertykiem, czy introwertykiem, ma swój wewnętrzny świat - krainę emocji, myśli i niewypowiedzianych słów, która jest dostępna tylko dla niego - i to właśnie w konkretnych książkach może odnaleźć siebie, wszystko, co kocha i nienawidzi, ale także to, czego brakuje mu w życiu. Nie próbuję tu generalizować czy też szufladkować ludzi, nie mam też zamiaru zastanawiać się nad wyższością jednych gatunków nad innymi, bo to prowadzi donikąd. W tym momencie cieszę się, że odkryłam jedną z wielu tajemnic książek i już rozmyślam nad kolejną zagadką, która mogłaby zająć moje myśli na kilka dnia. Bo ja już wiem, czego szukam w książkach.