niedziela, 8 lutego 2015

metafory są rzeczą niebezpieczną


Tym, co niszczy piękno spadania, jest moment zderzenia się z ziemią. Chwile nieważkości, braku ograniczeń i oparcia są jednocześnie przerażające i oszałamiające. Dopiero bolesny upadek uświadamia, że to tylko chwilowa ucieczka, która niczego nie ułatwia. Wręcz przeciwnie, sprawia, że po raz kolejny wspinamy się na wysokość, żeby doświadczyć momentu spadania jeszcze raz. I tak w kółko, aby tylko zapomnieć. Według mnie o tym właśnie opowiada "Nieznośna lekkość bytu".

Kundera tworzy obraz, w którym bohaterowie odgrywają drugorzędną rolę. Są tylko kukiełkami, dzięki którym filozoficzne rozważania autora mogą ujrzeć światło dzienne. Jednak czuję, że nieprzedstawienie głównych osób tego dramatu byłoby z mojej strony błędem, dokonam więc krótkiej prezentacji. Tomasz - wybitny chirurg, niezainteresowany życiem swojego dziecka ojciec, mąż swojej drugiej żony, pasjonat ludzkiego "ja" poznawanego przez seks. Teresa - opiekunka Karenina, uciekająca przed przeszłością córka, wytrwale trwająca przy mężu seksoholiku żona. Franz - intelektualista z bożej łaski kochanek kobiety w meloniku, niekochający swojej żony mąż, Sabina - spełniona malarka, kochanka w meloniku, wyznająca zasadę wiecznych zdrad artystka. Wydawać by się mogło, że w takim gronie nie można się nudzić. Niestety, wyobrażenia nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością. W kolejnych zdaniach wypowiadanych przez bohaterów czuć, że są to tylko słowa włożone im do ust przez autora, który chce przekazać czytelnikom swoje przemyślenia na temat świata. Filozofia miesza się z papierowym życiem i prowadzi do kolejnych banałów, którymi, swoją drogą całkiem zręcznie, operuje Kundera. Na tym tle wyróżnia się jedynie postać Teresy, która jako jedyna zdaje się naprawdę żyć. Jej zachowanie nie wzbudza we nie obrzydzenia, ba, jestem nawet w stanie utożsamiać się z nią i tym, co siedzi w jej głowie. 

Tym, co przekreśla tę książkę w moich oczach, jest drażniące wręcz dorabianie ideologii do każdego zachowania bohaterów. Tworzenie z nich ludzi nietuzinkowych, niezrozumianych, zagubionych i nieszczęśliwych. W rzeczywistości są tylko marionetkami pozbawionymi moralnego kręgosłupa, które usilnie próbują wytłumaczyć swoje kolejne potknięcia taką a nie inną życiową filozofią. I tak Tomasz zdradza kobietę, którą kocha, bo miłość nie ma nic wspólnego z seksem, a on czuje potrzebę odkrywania tego, co kryje się za powłoką ciała. A jak można tego dokonać, jak nie poprzez seks? Franz żeni się z kobietą, której nie kocha tylko dlatego, że groziła mu popełnieniem samobójstwa i to go zafascynowało. Sabina zaś sama wpędziła się w pułapkę. Filozofia zdrad miała ją uchronić przed życiem, a ostatecznie uczyniła je nieznośnym, bo w końcu okazało się, że to nie ciężar bytu jest przytłaczający, ale jego lekkość. I to był dla mnie punkt zwrotny w czasie czytania książki Kundery. Po przebiciu się przez całą masę banałów udało mi się dotrzeć do tego jednego zdania, które sprawiło, że może nie pokochałam tej książki, ale doceniłam ją. Bo trudno jest nie oprzeć się wrażeniu, że jest ono prawdziwe. Lekkość czy ciężar? Odwieczne pytanie. Z jednej strony pragniemy być wolni, nieobciążeni żadnymi zobowiązaniami, móc robić co tylko nam się zamarzy i nie myśleć o konsekwencjach. Z drugiej strony, co nam pozostanie, gdy zniknie wszelka odpowiedzialność? Bajka, która będzie trwała całymi latami? Przecież każdy kiedyś wyrasta z bajek. 

Nie ważne, jak bardzo bym narzekała na Kunderę, nie mogę mu odmówić przemyślanego wyboru tytułu oraz kilku trafnych zdań, które zmuszają do myślenia i zostają w głowie na dłużej. I chociaż wiem, że nie wrócę więcej do "Nieznośnej lekkości bytu" to myślę, że kiedyś skuszę się na inną jego książkę.